fot. internet
Raczej nie był to Mercedes, czy Ferrari, a – Fiat, Skoda lub też – Trabant, Syrenka, a może Warszawa. O swoją motoryzacyjną przygodę zapytaliśmy kilku z naszych Czytelników.
Mój pierwszy samochód? To było P-70, enerdowski poprzednik Trabanta. Ojciec kupił to auto na początku lat 60. - wspomina pan Łukasz, 56-letni elblążanin. - Jeździliśmy nim na wczasy do Krynicy Morskiej. Komfort podróży – w porównaniu z autobusem – był bardzo duży – zauważa nasz rozmówca.
Mój wujek miał Warszawę garbusa. Jeździło się jak na poduszkach, ale auto niesamowicie dużo paliło – coś około 14 litrów. Mniej palił natomiast, ale był też znacznie mniej wygodny Trabant ojca - mówi pan Stanisław, 60-letni mieszkaniec naszego miasta.
Mój ojciec także zaczynał od enerdowskich aut – miał Wartburga 353. Auto technicznie stało niżej od dużego Fiata, ale jechało się nim wygodnie. Jak przesiedliśmy się do malucha, poczuliśmy się jak śledzie w puszce. Podobnie było w większej, ale także bardzo niewygodnej, Syrence – opowiada pan Michał, 55-letni elblążanin.
Nasz rozmówca do dzisiaj pamięta, jaką sensację wzbudził – na początku lat 70. - sąsiad, który kupił Forda Taunusa. Był to drugi, po Volkswagenie garbusie - zachodni wóz w okolicy.
Wrażenie było takie jakby na naszej ulicy wylądował spodek kosmitów – mówi pan Michał.
Dzisiaj kupno nawet najdroższej marki nie budzi już takich emocji. Choć, kto wie...